środa, 30 marca 2011

Riposta, czyli Vabank 2


Miałam nadzieję, że uda mi się napisać kolejną ripostę i oto okazja się nadarza. Teraz czas na zwierzenia nieomal intymne: jestem bibliotekarką i bynajmniej się tego nie wstydzę, wbrew opinii większości na temat mojej profesji. Mało tego, nawet mogę być dumna, bo dzięki zawodowi, który wykonuję mam bardzo szeroki dostęp i nieustanny kontakt ze słowem pisanym oraz ze źródłami ludzkiej mądrości i wiedzy wszelakiej.
Dlatego właśnie uważałam, że koniecznie muszę przeczytać książkę Teresy Moniki Rudzkiej zatytułowaną „Bibliotekarki”, mając przeczucie, że nie spodoba mi się to co przeczytam. I jak zwykle moja kobieca intuicja mnie nie zawiodła. Nie wiem kim jest autorka książki, ale jeśli pracuje w bibliotece (celowo nie używam określenia „jest bibliotekarką”) to raczej nie zna zbytnio faktycznego stanu polskiego bibliotekarstwa. Jeśli zaś nie jest pracownikiem żadnej biblioteki to z pewnością nie powinna podejmować  się takiego zadania (czytaj: pisania o tychże realiach).
Bibliotekarze to z pewnością grupa zawodowa bardzo sfeminizowana, ale to nie oznacza, że panowie podejmujący się pracy z książką i czytelnikiem to nieudacznicy, zaś panie to głupie baby – plotkary, nie znające się kompletnie na niczym, może poza śladową znajomością literatury. Jak w każdym babskim środowisku plotkowanie, gadanie o garach, ciuchach, menażerii domowej i zakupach – to rzecz najzupełniej normalna i oczywista. Żadne odkrycie! Zresztą faceci, jak wielokrotnie się przekonałam, też lubią sobie solidnie poplotkować tylko może nieco inaczej ten sport (bywa, że ekstremalny) nazywają. Czyli, jeśli stanowi to jakiś problem bo np. przekracza podstawowe normy etyczne i granice przyzwoitości,  jest to raczej problem ogólnoludzki a nie tylko bibliotekarski.
Kolejna rzecz to rzekome ograniczenia pań bibliotekarek dotyczące umiejętności (a raczej ich braku) korzystania z dobrodziejstw nowoczesnej technologii – wg pani Rudzkiej większość z nas, właściwie prawie wszystkie analizując procentowo zdolności bohaterek książki, komputera boi się jak ognia i raczej nie potrafi robić z niego jakiegokolwiek użytku, no może czasem uda się użyć go jako maszyny do pisania prostych tekstów. Ba!, niektóre z nas mają nawet problem z korzystaniem z telefonu komórkowego! Jeśli tak jest to ja się chyba do tego grona nie mogę zaliczyć, bo skoro czytacie ten tekst to znaczy, że udało mi się go przesłać koleżance (też bardzo zdolnej), która go wrzuciła na stronę, mało tego nawet go na komputerze napisałam stosując pewne strasznie trudne i skomplikowane zasady (wow! ależ ja zdolna, jak na bibliotekarkę jestem, wiem który guziczek przycisnąć, nawet umiem korzystać z tego czegoś czarnego, no tego co jak się posuwa to strzałeczka lata po tekście – o! myszka to się chyba nazywa!). Nawet jeśli któraś z koleżanek ma problem z jakimś programem, to ta która lepiej go opanowała chętnie jej pomaga i tłumaczy – to się najnormalniej w świecie nazywa współpraca i wzajemna pomoc, po prostu, a my bibliotekarze też to posiadamy. Oprócz współpracy jest oczywiście też i rywalizacja (mniej lub bardziej zdrowa) ale wszystko mieści się, mam nadzieję, w granicach normy ogólnokrajowej.
Najbardziej zbulwersowała mnie historia z brudnym ręcznikiem, widocznie autorka albo sama ma problem albo obraca się w gronie osób dla których obce są słowa higiena i kultura osobista. Do głowy by mi nie przyszło, żeby czekać na „czysty ręcznik z centrali”, po prostu wystarczy mieć swój własny i prać go według własnych potrzeb i upodobań – no chyba, że ja jakaś sfrustrowana pedantka jestem, nawet jeśli tak to jest nas zdecydowanie dużo, dużo więcej i dotyczy to nie tylko bibliotekarek ale i innych…
Ciekawa jest też kwestia wyboru kandydatów i naboru na stanowiska. W końcu jak w każdej instytucji i tutaj obowiązują w tym zakresie określone normy i przepisy ogólne. Mało tego! Mamy swoje zawodowe przepisy, regulaminy, kodeksy. Dlatego huczne obchodzenie urodzin czy imienin, kończące się lekkim bełkotem w rozmowie z czytelnikiem czy też problemami z błędnikiem podczas podchodzenia do regału, jest nie do pomyślenia i wbrew wszelkim  zasadom przyjętym w każdej instytucji, nie tylko w bibliotece. Poza tym mamy szacunek do czytelników - w końcu jesteśmy w pracy a nie u cioci na imieninach…
Do napisania tego tekstu skłoniły mnie zwłaszcza komentarze  na  forum (nie istotne na jakim). Czytelnicy piszą, że na pewno przeczytają tę książkę, bo chcą się przekonać jak wygląda praca biblioteki z tej drugiej strony. No z pewnością nie do końca tak wygląda i nie ma znaczenia czy chodzi o bibliotekę w Wielkim Mieście czy też w Pcimiu Dolnym lub Pipidówce Małej. Przez lata, co tam lata – wieki całe, był utrwalany wizerunek bibliotekarza a raczej bibliotekarki, nie będę się tu rozpisywać  jak to wyglądało, bo każdy wie. Próbujemy z tą krzywdzącą opinią walczyć, a tu nagle taki gniot i wszystkie wysiłki biorą w łeb.
Chciałabym tylko, aby biblioteka była traktowana jako instytucja  najzupełniej normalna  nie egzemplarz archiwalny i relikt czasów zamierzchłych. Biblioteka i jej pracownicy też się rozwijają, kto korzysta z naszych usług, ten widzi, taką przynajmniej mam nadzieję.
Na temat walorów artystycznych książki „Bibliotekarki” raczej nie będę się wypowiadać, bo moja opinia niestety nie byłaby zbyt obiektywna – serce i przywiązanie do zawodu przesłania mi wszystko inne…
A tak ogólnie: praca w bibliotece jest jak każda inna – bywa nudna, bywa ciekawa, bywa niełatwa, bywa zabawna, przynosi satysfakcję lub powoduje, że ma się wszystkiego dosyć, po prostu praca jak praca… Ale bardzo proszę nie uogólniać i nie zarzucać bibliotekarzom skrajnej głupoty, wstecznictwa i niechlujstwa. Poczucie humoru też mamy i potrafimy się śmiać, również z siebie.
No to się wygadałam i żale swoje wylałam na papier (a może na klawiaturę), ale czasem (właściwie to raczej zawsze)  trzeba bronić swojego…  Co też niniejszym uczyniłam i nawet mi z tym dobrze, chyba…
i@

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Świetna riposta!!!
A książka " MIERNA" (oczywiście to tylko moja skromna opinia), przekoloryzowana i niesprawiedliwie oceniająca pracę bibliotekarzy ( bo przecież to nie tylko kobiety).
Po jej przeczytaniu zajrzałam sobie na rożne fora internetowe (umiem "zaglądać") i okazało się, że opinie i wizerunek bibliotek jest skrajnie różny ( na całe szczęście).

Anonimowy pisze...

ta książka to szczera prawda - dowodem na to te wszelkie strony typu Pulowerek ukazujące "wyższość bibliotekarzy" nad przeciętnym człowiekiem, Sami wiemy, że jesteśmy tylko bandą narzekających miernot, a poprzez tego typu witryny usiłujemy się dowartościować i pokazać światu jaki mamy do siebie dystans. Wiecie co to jest informacja naukowa? Marketingowy termin, którego używają studenci bibliotekoznawstwa zapytani o kierunek, jaki studiują. 70% studentów nie przyznaje się że studiuje bibliotekoznawstwo. Koleżanki na studiach jak chciały sobie dopiec przezywały się "ty bibliotekaro":P

Anonimowy pisze...

Biedactwo. Jeszcze się dobrze nie rozpędziłaś a już pora na terapię. Jeszcze zapewne nic w życiu nie osiągnęłaś i niczego nie pokazałaś a już uwiąd ci doskwiera. Jeśli pracujesz w bibliotece - to dla dobra swego i innych zmień tę pracę jak najszybciej. Uwolnisz się od "bandy narzekających miernot". Szkoda, ze w czasie studiów nie miałaś okazji dowiedzieć się co w rzeczywistości kryje się za terminem informacja naukowa. Rozumiem - to cię przerosło. Jeszcze raz radzę, zmień pracę. Może jakiś telemarketing, ewentualnie rozdawanie ulotek? A może nam wytłumaczysz jak to się stało, że skończyłaś bibliotekoznawstwo a nie np. prawo, czy handel międzynarodowy. Może tutaj jest przysłowiowy pies pogrzebany - nazywasz ludzi miernotami bo zawsze się za taką uważałaś w oczach innych. Teraz utrwalasz w najlepsze kłamliwy stereotyp.

Anonimowy pisze...

Ludzie...litości....znowu się będziemy raczyć miernotami, molami,zakurzonymi babami etc.Trochę dystansu do siebie...odrobinkę i przymknijcie oko , choć na chwilę, na ludzkie ułomności...słabości.U nas tak zawsze...albo miernota....albo uczony....a my prosty lud biblioteczny.Pozdrawiam...zwłaszcza te ubrane....lub zrobione.....na szaro.

Anonimowy pisze...

I bardzo dobrze, że ktoś potrafi się odezwać a nie tylko cicho siedzieć. Świetna odpowiedź na książkę pisaną jakby w czasach PRL-u. Mamy dystans, mamy słabości ale mamy też swoją godność i prawo swobodnej wypowiedzi. Więc wypowiedziała się pani Rudzka i ktoś jeszcze, a że głosy nieco inne - trudno. Nic w życiu nie jest jednobarwne.

Anonimowy pisze...

A co to ma do PRL-u? Ludzie litości.

Anonimowy pisze...

A ta Rudzka, to na pewno książek nie oddała, dostała nakaz sądowy,pociemniało jej w oczach...a potem...postanowiła się zemścić...ja Wam mówię....to jest ofiara systemu...bibliotecznego.

Anonimowy pisze...

No to jak PRL nie pasuje to niech będzie za Piasta Kołodzieja albo po prostu dawno, dawno temu...